Kochana Kobieto,
Jednym z filarów udanego życia seksualnego jest spójność tego, co nazywamy seksualnością z tym, co nazywamy duchowością.
W naszym gronie, studentek Sex&Love School są kobiety o wielu różnych światopoglądach, praktykujące różne formy duchowości, tradycyjne i współczesne także takie, które identyfikują się ze świeckim, ateistycznym, racjonalnym lub humanistycznym systemem wartości.
Wiele spośród nas doświadcza również tęsknoty za duchowością i poszukuje swojej własnej duchowej ścieżki.
I ta duchowa i światopoglądowa różnorodność stanowi ogromną wartość naszej społeczności.
Ta Lekcja jest odpowiednia i bezpieczna dla każdej z Was. Nie będziemy tutaj majstrować przy duszy. Nie będę Cię również objaśniać świata i przekonywać do jakiejkolwiek ścieżki duchowej.
W tym tygodniu natomiast będziesz miała szansę zobaczyć wyraźniej i uporządkować swoją relację między duchowością a seksem.
A może poczuć kontakt z sacrum w zupełnie nowy sposób.
Czeka Cię znowu kilka nowych ćwiczeń i praktyk ale nie zapominaj proszę o Kwadransach Przyjemności. Nie musisz ich praktykować w żaden specjalny sposób. Po prostu je rób i to wystarczy. Stawianie wysoko na liście priorytetów przyjemności podczas gdy pracujesz wewnętrznie podczas kursu nad tematem duchowości samo w sobie jest już piorunującą mieszanką. Sama zobaczysz a ja jestem ciekawa Twoich doświadczeń.
Mam nadzieję, że podzielisz się nimi ze mną i innymi kobietami w komentarzach pod tą lekcją. Jak wyglądała w tym tygodniu twoja praktyka przyjemności. Świętej przyjemności.
Zapraszam!
– Twoja Karo
Wychowałam się w katolickiej rodzinie. Moja rodzina obchodziła wszystkie święta, co tydzień chodziła na nabożeństwa Babcia od strony taty codziennie słuchała radio Maryja, odmawiała różaniec, miała święconą wodę w butelce w kształcie Maryi, z której dawała mi łyczek jak byłam chora. Mój tato też jest bardzo wierzący, to on kładł nacisk na moje wychowanie w wierze. W piątek jadało się tylko ryby, w Boże narodzenie był post. Byłam chrzczona, miałam komunię i bierzmowanie na którym przyjęłam imię Nina. Chyba chciałam wierzyć w to ci się dzieje, ale mało mnie to zajmowało osobiście.
Praktyki rodzinne zawsze traktowałam jako upierdliwe. Pamiętam że jak byłam mała to miałam często wybór czy chcę iść do kościoła i jak mówiłam, że nie chcę to mnie nie zabierano. Tłumaczono mi to tak, że dzieci do 6roku życia nie muszą chodzić do kościoła, później już tak. Nie lubiłam chodzić do kościoła bo strasznie się w nim nudziłam. Jedyne ci lubiłam o brzmienie organów i śpiewanie. Na roraty i różaniec chodziłam w podstawówce z koleżankami z klasy głównie po to bo to były spotkania w naszym gronie. Lubiłam się modlić jako dziecko, ale często musiano mnie do tego zmuszać, bo zapominałam. To mi zbrzydło.Nie przypominam sobie, żebym widziała rodziców modlących się w domu więc i ja ni widziałam w tym sensu. Nawet nie wiem czy było przyjemne. Chyba bardziej zawsze modliłam się żebym była grzeczna, ale jakoś nie chciał mnie wysłuchać. Lubiłam Wielkanoc i malowanie jajek oraz wyoełnianie koszyka oraz Boże narodzenie i śpiewanie kolęd.
Moja rodzina otwarcie wyznaje swoją wiarę.
Ze strony taty wszyscy są głęboko wierzący. Ze strony mamy nie bardzo. Jej brat i moje kuzynki nigdy nie chodzili do kościoła, czego im bardzo zazdrościłam. Babcia id strony mamy trzyma różaniec przy łóżku, choć nie chodzi do kościoła, bo dla niej jest tam za dużo ludzi.
Raczej nie wierzyłam w Boga. Byłam nim zaciekawiona, ale im bardziej mnie przymuszani do wiary, tym bardziej mi się odechciewało. Nie przypominam sobie, żeby jakaś duchowa postać była mi szczególnie bliska oraz żebym którejś szczególnie się bała.
Nigdy nie byłam częścią duchowej wspólnoty. Na szczęście. Chyba, ze częścią duchowej wspólnoty uzna się należenie do chóru kościelnego. Wtedy to tak 😀 lubiłam organy i śpiewanie. To mi wystarczyło do szczęścia.
Poznałam koncepcję grzechu dość wcześnie. Babcia wyjaśniła mi, ze Bog wybacza grzechy wszystkim dzieciom do 6 roku życia, później już przestaje, dlatego trzeba się spowiadać. Pamiętam, że mnie to dość zaniepokoiło i czułam, że muszę „wyrobić normę” na przyszłość więc psociłam podwójnie. Grzech rozumiałam jako bycie nieposłuszną wobec rodziców.
Już nie jestem w tym systemie religijnym. Odeszłam od niego nieoficjalnie, choć zastanawiam się nad apostazją.
Wydaje mi się, ze po odejściu zastąpiłam ten system sztuką i wiarą w jej możliwości oraz rozwojem osobistym.
Wierzę, że jest ciś większego ode mnie, jakaś tajemnica, która przenika całą rzeczywistość. Miałam epizod szamanizmu, ale zraziłem się do niego spotykając na swojej drodze samych dziwnych ludzi zajaranych ćpaniem. Wierzę, że ja i mój bóg jesteśmy sobie równi. Że nie jestem od niego mniejsza, niższa, gorsza. Romansuję trochę z wielobóstwiem, ale nie mam odwagi wkręcać się w jakieś systemy. Wierzę w miłość, która obejmuje i otula, która prowadzi moje kroki tam, gdzie dojść powinnam. Wierzę, że jestem słuchana, słyszana z moim wołaniem. Wierzę, że nie musi być niechcianego bólu na świecie. Bardzo ważne jest dla mnie życie w zgodzie z wartościami. Wierzę, że są wokół mnie siły, które są mi życzliwe i chcą dla mnie dobrze. Że mnie widzą w mojej codzienności, w moich zmaganiach i są dla mnie wsparciem.
Grzechem jest dla mnie chyba działanie wbrew sobie.
Moją duchową praktyką jest codzienne palenie ognia i składanie do niego intencji.
Doświadczyłam mistycznego kontaktu z bogiem po zażyciu psychodelików i po przedawkowaniu. Wrażenie rozluźnienia i poddania się w całym ciele, głównie w podbrzuszu.
Mogę swoją wiarę wyrażać otwarcie.
Bycie częścią S&LS po części traktuję jako swoją duchową wspólnotę. Ciągnie mnie też do nauk Majów.
Nie, nie rozmawiam o tym z ludźmi.
Nie czuję się do końca spełniona w swojej praktyce.
Przeczytałam komentarz Sawy i przypomniało mi się jak babcia goniła mnie wokół stołu w kuchni, żeby posypać mi głowę popiołem wziętym z pieca. Okropne to było może 6-7 lat miałam. Wyrosłam z religi katolickiej w niej mam korzenie i dzisiaj wiem, że dla mojej rodziny ta wiara w katolicyzm dała przetrwanie w ciężkich czasach. Chyba w końcu to zintegrowałam w sobie że to są blaski i cienie katolicyzmu w moim życiu. Sama pamiętam jak modliłam się do obrazu Jezu ufam Tobie I to zaufanie towarzyszy mi w życiu i pomaga w trudnych chwilach. Chociaż dzisiaj to jest poczucie tej siły- energii – świadomości? – że to wszystko jest dla mojego rozwoju i najwyższego dobra. Ta siła życiowa- ewolucja? – brakuje mi słowa jest we mnie, a ja fizycznie manifestuje ją w doświadczaniu. Nie szukam dzisiaj systemu wierzenia, paradygmatów tylko narzędzi do tego, żeby czuć się spełnioną, kochająca i znającą siebie osobą. Bardzo pasuje mi podejście Karo i S&LS do odkrywania siebie na nowo. Dziękuję za Was Siostry.
Dziękuję Sawo, dziękuję Paulino za Waszą szczerość.
Dzielenie się doświadczeniami związanymi z dzieciństwem jest dla mnie nowe i trudne, bo dopiero teraz, pracując nad sobą po trzydziestce zaczynam widzieć pełen obraz i odrzucać kolejne elementy iluzji.
Kościół przestał mi się podobać kiedy byłam nastolatką, lecz dzieckiem byłam bardzo religijnym. Mam pewne trudności z akceptacją tej części swojej historii, tego, że uwierzyłam w manipulacje, w swoją grzeszność, brud, wstyd, choć wiem, że w kościele szukałam poczucia bezpieczeństwa i tę funkcję spełniało.
Kiedy rozpoczęłam proces wychodzenia z emocjonalnego uzależnienia za Robin Norwood i programem jej autorstwa zaczęłam codzienne praktyki duchowe. Miałam opory, bo czymże one są… Odrzuciłam religijność, gdzie więc szukać „czegoś większego”?
Dziś jest to dla mnie przyroda. Ptaki przy karmniku i te w locie nas lasem. Widowisko wschodu słońca. Spacer wśród drzew, budzenie się i umieranie świata roślin. Tropy zwierząt na śniegu. Te wszystkie niezrozumiałe, niezbadane, nieopisane odczucia, które wywołuje kontakt z naturą. To dla mnie duchowość.
Poza tym pisanie świeckich modlitw, powtarzanie wzmacniających słów, ćwiczenia dodające energii, świadomy oddech, karmiące spotkania z bogatymi wewnętrznie ludźmi…
Mam nadzieję, że kiedyś duchowość zjednoczy się we mnie z tym, co fizyczne. Wyrazi się to w pełnej harmonii wszystkich sfer życia. Tego życzę sobie i każdej z Kobiet obecnych w S&LSchool. ♡
Siedzę u indian Shipibo na tzw diecie roślinnej, czytam książki koleżanki, dużo czasu przebywam z samą sobą. I odkrywam, jak chrześcijaństwo utrudnia kontakt z pojęciem duchowość. Duchowy znaczy skupiony na szukaniu Boga , pogłębianiu więzi z nim, w praktyce kieruje na ścieżki umysłu (będę czytać więcej biblię, będę rozważać moje postępowanie, porównywać z etyką katolicką, planować pobożne działania), ewentualnie odkrywający ćwiartkę emocji w podejściu do wiary (te wszystkie kochania boga, współodczuwanie z jego cierpieniem na krzyżu, pragnienie, by być z nim po śmierci, lęk przed piekłem i czyśćcem).
Dlatego tak trudno mi było obczaić co znaczy duchowy. Książki Singera : „untethered soul” oraz „living untethered” krok po kroku ponazywały mi, że Ja nie jest ani umysłem ani ciałem ani nawet psychiką bo psyche to konstrukt umysłowy powstały na bazie przeżyć, emocji, poglądów na temat tych przeżyć i sposobów reagowania na świat. I jak poodcinamy to, czym Ja nie jest, to zostanie to, czym jest. Czyli duchowy to wykraczający zarówno poza materialne jak i umysłowe doświadczenie. Jeszcze słowo transcendentny mnie poruszyło. Zawsze było takim wytrychem znaczącym mówimy o boskości, boskich przymiotach, czyli nie o mnie tylko o bogu. A transcend znaczy po prostu przekraczać. Więc transcendentny to przekraczający (doświadczenie umysłu, serca czy ciała). I piękna perspektywa, której zresztą okruchy gdzieś tam w chrześcijaństwie widać, tylko daleko od bieżącej pobożności – to jest to, że to Ja może przekroczyć te przyziemne doświadczenia. Że duchowy znaczy szukam siebie, szukam Ja. Oczywiście, po wschodniemu wpisane jest w to odkrycie, że nie ma ja, że jesteśmy jednością. Ale jakoś podoba mi się, że ta Jednia składa się z tych waszych Ja. Mnie jest blisko do duchowości ludów Ameryk. Więc: wszyscy jesteśmy połączeni. Najprostsze duchowe gdy medytuję cztery ćwiartki, to świadomość, że jestem nie tylko ja